Dziś może to się wydawać dziwne, że nazwę zespołu zapożyczyli z piosenki Boba Dylana – ale skąd ją mieli wziąć? Metalu jeszcze nie było.
To przecież oni wykuli tę brytyjską stal, zbudowali z niej zabójczą machinę i łamiąc prawo przynieśli nam ją na smutnych skrzydłach przeznaczenia, by produkowała grzech za grzechem: kolejne hymny i płyty, dzięki którym zapanowali nad światem.
Wymienianie zespołów, które na tym fundamencie zbudowały swoje brzmienie mija się z celem, bo Judas Priest wykreowali całe gatunki muzyczne. Heavy metal w najczystszej postaci to jedno. Ale bez porywających riffów i solówek Tiptona i Downinga, bez przeszywającego głosu Halforda, bez potęgi sekcji rytmicznej Hill/Holland (i później: Hill/Travis) – trudno sobie wyobrazić narodziny thrash metalu, deathmetalową rewoltę i blackmetalową pożogę. Na pewno nie w formie, którą dziś znamy.
Obecny skład koncertowy, w którym zaszczytne obowiązki toczenia gitarowych pojedynków wzięli na siebie Richie Faulkner i Andy Sneap kontynuuje to dzieło, zawstydzając całe zastępy wychowanków i pretendentów do tronu. Sorry, mili młodzieńcy, jeszcze nie teraz i długo nie – Judas Priest rządzą metalem i nie planują abdykacji. Ubiegłoroczny „Firepower”, fenomenalny osiemnasty album zespołu, rozwiał wszelkie wątpliwości.
Zapisz się do newslettera
Odwiedź nasze profile społecznościowe
Organizator festiwalu